Wśród wilków morskich krążą legendy o stoczni widmie w okolicach Gdańska
„To było niesamowite, wprost nie mogłem w to uwierzyć”, mówił Paweł Maćkowiak, marynarz, który na własne oczy widział stocznię widmo. „Myślałem, że w nas rąbnie, kiedy staliśmy na redzie. Zdawało mi się jeszcze, że stocznia woduje wielki kontenerowiec. Chwilę potem rozpłynęła się, tak że nawet suchy dok po niej nie został”.
Gdańska stocznia widmo. |
„Upiorne!”, jednym słowem określił spotkanie ze stocznią marynarz Maciej Giza. „Wszystko w jednej chwili zniknęło bez śladu; dźwigi, silniki okrętowe, wyposażenie nabrzeża, a nawet cały zarząd stoczni razem z dokumentacją, fakturami i pieniędzmi od inwestora, który też zniknął”, marynarz dygotał ze strachu.
Z nieoficjalnych źródeł wynika, że większość tego co znika wraz ze stocznią pojawia się po pewnym czasie w jednym z rajów podatkowych na Karaibach lokowane w nowopowstałym Stettin-Danzig Banku.
Tymczasem resztki marynarzy pozostałych na polskim wybrzeżu śpiewają w ostatniej czynnej tawernie przerażającą szantę o tawernie widmie, w której marynarze widma śpiewają szantę Hej, wesoło na Seszelach, opwiadającą o nieznanym losie właścicieli gdańskiej stoczni widmo.
|